Joanna Żółkowska o Scenie na Piętrze i Zazdrości 
Scena na Piętrze to jedno z takich miejsc, o które się boję – opowiada aktorka. - Miejsce z duszą, o które wszyscy powinni dbać. Takich scen jest bardzo niewiele, bo tak naprawdę przez lata tworzą je ci sami ludzie z wielką pasją i zacięciem. ,,Zazdrość‘‘ Esther Vilar w reżyserii Moniki Powalisz, z którym gościła Pani niedawno w Scenie na Piętrze, to spektakl o stosunkach męsko-damskich, przyjaźni, nienawiści, miłości i tak można by wymieniać. - Myślę, że jest to spektakl dla wszystkich. Dowcipna opowieść o zazdrości, która jest bardzo przewrotnym uczuciem. To także sztuka o uczuciach i czym one są w naszymżyciu. Tak naprawdę są najważniejsze, ale co my z nimi wyprawiamy! Uczucia każdego rodzaju pobudzają nas do działania, obojętnie czy jest to miłość czy zazdrość. Najważniejsze, żeby w życiu były uczucia, bo jak ich nie ma - staje się ono puste. Dobrze, kiedy dominują te pozytywne, ale negatywne też mogą napędzać nas do działania. Jaka jest poznańska publiczność? - Przed poznańską publicznością gra się świetnie. Chociaż muszę powiedzieć, że trochę się bałam, nie do końca wiedziałam, czy ta sztuka będzie się podobać. Okazuje się jednak, że takie właśnie spektakle są potrzebne, że widzowie wszędzie świetnie się bawią. Autorka jest lekarzem i na wszystkie sprawy patrzy analitycznym wzrokiem, bardzo pragmatycznie ogląda każdą postać. Mam wrażenie, że ona patrzy na świat rozumem opisując uczucia. To wybuchowa mieszanka. Dlatego to jest dowcipne, a jadnocześnie pokazane z dystansem. O tym chce się potem rozmawiać i wiele osób może odnaleźć cząstkę siebie. Takie jest po prostu życie. Po spektaklu można było usłyszeć komplement pod Pani adesem: przyszedłem na Surmaczową z Klanu, a zobaczyłem aktorkę Żółkowską - Ludzie myślą, że ja jestem taka właśnie jak Surmaczowa. To jest tak zawsze, jak się za dobrze gra. Nie mam nic wspólnego prywatnie z tą postacią i bardzo się cieszę, że widzowie zauważają różnice. Nie przeszkadza Pani, że widzowie tak bardzo wierzą w to, co Pani gra? Nie przeszkadza. Nie chcę się tutaj chwalić. Wiem, że największą męką Janusza Gajosa było to, że co nie zagrał, to zrobił to tak dobrze, że wszyscy go utoższamiali z tą postacią i myśleli, że on taki właśnie jest. Mnie się to zaczyna przydarzać czasem, ale dopiero teraz. To jest rzeczywiście komplement, kiedy widz stwierdza, że przyszdł na serialową postać, a zobaczył kogoś zupełnie innego. Kłopot polega na tym, że często znają mnie tylko jako Surmaczową i dlatego jak oglądają w teatrze to się dziwią, że jestem tak bardzo inna. Czym dla Pani są przyznawane przez publiczność nagrody? - To bardzo miła rzecz. To wyraz docenienia. To każdemu jest potrzebne. W Scenie na Piętrze publiczność siedzi bardzo blisko aktora, czy to nie przeszkadza? - Absolutnie nie. Ja to lubię. Widzowie stają się partnerem. W ,,Zazdrości‘‘ to jest wpisane w scenariusz, że publiczość jest jakby czwartym uczestnikiem spektaklu. Czy jest jakiś nowy spektakl, w którym będziemy mogli obejrzeć Panią być może także w Scenie na Piętrze? - Teraz będziemy przygotowywać coś niebywale ciekawego. W Teatrze Powszechnym na Małej Scenie rozpoczną się niebawem próby spektaklu według powieści ,,Kieszonkowy atlas kobiet“. Adaptacji dokonał Waldek Śmigasiewicz. Na scenie pojawi się pięć osób i więcej nie zdradzę... Rozmawiała: Elżbieta Podolska
|