Teatr to święto
Małgorzata Zajączkowska po raz pierwszy w Scenie na Piętrze
Jako aktorka po raz pierwszy odwiedziła Pani Poznań. Jak to się stało, że do tej pory omijała Pani stolicę Wielkopolski?
– Nie wiem, czasem tak się właśnie układają plany nie tylko moje, ale także teatrów. Najważniejsze jest to, że nareszcie dotarłam. Prywatnie bywam w Poznaniu. Bardzo lubię tutejszą Starówkę i wędrowanie po niej.
Przyjechała Pani ze sztuką pt. ,,Matematyka miłości‘‘. To spektakl dla kobiet?
– Na początku wydawało mi się, że to bardzo kobieca sztuka, ale im bardziej rozmawiam z widzami, także mężczyznami, którzy towarzyszą kobietom w wyjściach do teatru, mam wrażenie, że to jest rzecz dla wszystkich. Opowiada o uczuciach, o traktowaniu drugiego człowieka, o tym, że chcemy być bardzo kochani i jak bardzo jesteśmy bezbronni wobec tego uczucia. To także spektakl o tym, jak bardzo staramy się bronić przed tą bezbronnością.
Czyli tak naprawdę to sztuka o nas współczesnych?
– Właśnie tak. Uczucia miotają moją bohaterką, tak jak śpiewakiem tanga, o którym opowiadam. To historia zarówno o kobiecie, jak i mężczyźnie. Myślę, że kobiety kochają odrobinkę inaczej, może nawet nie inaczej kochają, co odrobinę inaczej okazują uczucia. My opowiadamy o swoich uczuciach, a mężczyźni są bardziej skryci.
Czy lubi Pani bliskie spotkania z widzami, granie prawie wśród publiczności?
– Bardzo lubię. Bardzo też lubię grać na wyjazdach. W warszawie jesteśmy trochę zepsuci, ponieważ wszystko mamy na co dzień. W związku z tym, jak pada deszcz, czy śnieg, to mogę zostać w domu i nic się nie stanie, jak do teatru na tę sztukę pójdę w przyszłym tygodniu. Natomiast podczas tych podróży po Polsce, widzę, że w innych miejscowościach wyjście do teatru ludzie traktują jak święto. To jest wielka przyjemność dla nas i daje nam to też takie poczucie święta. Widzimy jak ludzie przychodzą elegancko ubrani, z jakim wysiłkiem zdobyli bilety. Działa to na nas też bardzo mobilizująco. Moja babcia mówiła zawsze, że wychodzi do teatru, ale najpierw szła do fryzjera, wyciągała odświętne ubiory. I poza Warszawą pozostał jeszcze taki właśnie klimat, który dla nas jest wspaniały.
Scena na Piętrze jest właśnie takim miejscem, gdzie widzowie celebrują przyjście do teatru, gdzie spektakl jest świętem.
– Słyszałam o tym z opowieści kolegów i koleżanek. Mam nadzieję, że nie zawiodę publiczności.
Poznaniacy bardzo na Panią czekali…
– W Warszawie, czy na dużych scenach ,,Matematykę miłości‘‘ gramy z muzyką na żywo. Tutaj pokażemy trochę inne przedstawienie, bo muzyka będzie z taśmy. To jest dodatkowy atut tego spektaklu, kiedy utworów Piazoli można posłuchać na żywo granych przez kwartet smyczkowy.
Należy Pani do bardzo zajętych kobiet: gra w filmach, serialach i to w wielu odcinkach.
– Bardzo często ludzie mnie pytają dlaczego gram w serialach? W serialach jest coś takiego, poza oczywistą finansową wolnością, że dają nam też popularność. Widzowie kupują na mnie bilety, dlatego, że znają mnie z telewizji i chcą mnie zobaczyć. To w tej chwili jest najlepszy marketing. Jak ja to wykorzystam, co zaproponuję widzom to już jest moja sprawa, ale kiedy pada nazwisko Zajączkowska, nie jest im obce. I może mnie lubią, a może po prostu są ciekawi i pójdą do teatru. Nie jestem dla nich anonimowa. Aktor musi mieć promocję, a w Polsce nie ma na to pieniędzy. Zresztą gram w dobrych serialach, pod którymi mogę się spokojnie podpisać i nie wstydzę się powiedzieć, że lubię pracować na ich planie. Zacznę już piąty albo szósty sezon Złotopolskich. ,,Teraz albo nigdy‘‘ też zaczęliśmy kręcić drugi sezon. Skończyłam też właśnie zdjęcia do filmu Agnieszki Hollad i Kasi Adamik ,,Janosik‘‘, w którym gram matkę Janosika. Na film trzeba jednak poczekać do września, kiedy będzie premiera.
Jest Pani bardzo związana z Agnieszką Holland.
Nie mogę powiedzieć, że się przyjaźnimy, ale rzeczywiście łączą nas filmy, które wspólnie kręcimy. Dzięki Agnieszce zagrałam u Pola Mazurskiego w Stanach Zjednoczonych. Ona mu właśnie o mnie powiedziała.
Agnieszka Holland pojawia się w Pani życiu w momentach przełomowych.
Tak i zastanawiam się, co takiego wydarzy się po premierze w kolejnym jej filmie.
Nie sposób nie zapytać o Pani pobyt w Stanach Zjednoczonych i gramie z takimi gwiazdami, jak Woody Allen, Meryl Streep. To dla nas postaci prawie mityczne. Czy oni rzeczywiście są tacy, na jakich kreują ich media, czy może to zwykli utalentowani ludzie?
– Nie są żadnymi nadludźmi. I nie musimy mieć żadnych kompleksów, jeżeli chodzi o talent naszych aktorów, czy twórców. Oni tam mają po prostu stworzone fantastyczne warunki do pracy. Tam do filmu odbywają się próby przed zdjęciami. Scenariusz jest dokładnie rozpracowywany. Próby robione są z operatorem, aktorskie. Kiedy wchodziliśmy na plan dokładnie wiedzieliśmy, co mamy robić w najdrobniejszych szczegółach. Tam jest to po prostu dochodowy przemysł.
Oni dużo wcześniej odkryli, że na filmie można zarobić.
– Film jest bardzo dobrym biznesem. U nas też mógłby być, gdyby zostało zmienione prawo podatkowe. Wtedy znaleźli by się ludzie, którzy chcieliby zainwestować, zostać mecenasami kultury. Oczywiście można zrobić wyjątkowy film o niskim budżecie, ale to jest wyjątek. Film musi mieć pieniądze i to nie tylko na realizację, ale także na reklamę. W Stanach czasem ponad połowa budżetu to jest promocja. Poza tym widzowie w tej chwili są bardzo wymagający i słusznie. Nie chodzi o to, żeby mówić, że obraz jest dobry, jak na nasze warunki. Mnie to nie obchodzi, ja chcę iść na dobry film.
Gra Pani w filmach, serialach, teatrze i uczy młodych ludzi sztuki aktorskiej.
– Uczyłam. Teatr nie mam na to czasu. Zawiesiłam to na chwilę na kołku. Bardzo to lubiłam, ale uczenie pochłaniało bardzo dużo mojego czasu emocjonalnego. Jechałam na próbę przedstawienia i zamiast myśleć o mojej roli, zastanawiałam się jak mój uczeń ma coś zagrać, coś pokazać, jak ja mam go tego nauczyć, jak na to naprowadzić. Na pewno jeszcze wrócę do uczenia.
A pisanie sztuk?
– W tej chwili tłumaczę fantastyczne pamiętniki starszej pani. Robię to dla mojej reżyserki Alicji Albrecht, która będzie pisała na tej podstawie scenariusz filmowy. Robię to naprawdę z przyjemnością i mam nadzieję, że coś fajnego z tego wyjdzie. Nie chcę o tym jeszcze za dużo mówić, zdradzę tylko, że to historia kobiety, która miała nieprawdopodobne życie. Żyjąc 103 lata, zwiedziła cały świat. Była takim koneserem życia.
Czy o sobie samej też może Pani powiedzieć, że jest koneserem życia? Robi Pani tyle rzeczy i ciągle szuka sobie kolejnych zajęć.
Czasem jest tak, że chciałabym nic nie robić, tylko leżeć na kanapie i pachnieć. Szczególnie wtedy, gdy zrywam się o 6.00 rano i pędzę na plan serialu. Prawda jest jednak taka, że lubię różne rzeczy, ciągle coś nowego mnie pociąga. Stale się coś dzieje i tak naprawdę to daje mi powód do wstawania wcześnie rano. Coraz bardziej patrząc dookoła na moich przyjaciół, którzy nagle odchodzą, nagle są chorzy, zauważam, że życie jest tak kruche i tak naprawdę nie wiemy, ile nam jeszcze zostało. Postanowiłam się cieszyć każdą chwilą i szukać w życiu tylko pozytywów. Wolę zwracać uwagę na otaczających mnie ludzi niż na to, że mój ukochany obrus został poplamiony winem.
Jest Pani odważną kobietą. Wyjazd z Polski potem powrót tutaj ze Stanów, kiedy nie było tak naprawdę wiadomo, jak będzie. Pociągają Pani wyzwania.
Co mogę stracić. Jeżeli się nie uda – będę bogatsza w doświadczenia i wiedzę.
Rozmawiała: Elżbieta Podolska
Fot. Krzysztof Styszyński
Małgorzata Zajączkowska przyszła na świat w Warszawie. W dzieciństwie nigdy nie marzyła o karierze aktorskiej. Grała w szkolnych przedstawieniach ponieważ był to pretekst do zwolnienia z lekcji. Bardzo chciała zostać chirurgiem. Zdanie zmieniła po rozstaniu z chłopakiem. Wtedy postanowiła że zostanie aktorką. Studiowała na uniwersytecie PWST w Warszawie. Już tam zaczęła odnosić pierwsze sukcesy. W 1976 roku zadebiutowała na wielkim ekranie w filmie Agnieszki Holland „Zdjęcia próbne”. Po ukończeniu szkoły rozpoczęła prace w Teatrze Narodowym. Pierwszą role zagrała w sztuce A. Strindberga „Pierwsze ostrzeżenie”. Jej kariera potoczyła się błyskawicznie. Uznanie krytyki przyniosła jej rola Grażyny w dramacie „Constans”. W 1981 roku na cztery dni przed stanem wojennym pojechała na wycieczkę do Paryża, aby odwiedzić przyjaciółkę ze studiów, Joanne Pacułe. Okazało się że powrót do Polski będzie bardzo trudny. Wtedy poczuła się bezsilna. Nie znała francuskiego a w Paryżu nie miała zbyt wielu znajomych. Gdy już miała wracać pierwszym pociągiem ze Szwecji zadzwoniła do niej Agnieszka Holland. To był kolejny przypadek, który wpłynął na życie aktorki. W szybkim tempie dostała dostałam stypendium Forda oraz niewielką rólkę w filmie Andrzeja Wajdy „Danton”. Niedługo potem poznała swojego przyszłego męża Karola Steina z którym wyjechała do USA. Zamieszkali w luksusowym apartamencie na Manhattanie. Gdy uzyskała stypendium na New York University, przybrała nazwisko męża i zaczęła funkcjonować jako Margaret Sophie Stein. W 1988 roku kiedy to była już w siódmym miesiącu ciąży dowiedziała sie że Paul Mazursky planuje zekranizować książke „Enemies”. Małgorzata była zachwycona. Wysłała do reżysera swoje zdjęcie i list o tym, że marzy o roli Jadwigi. Odpowiedź dostała dopiero po kilku miesiącach. Po rozmowie wstępnej reżyser był nią zachwycony i bez wachania powierzył jej rolę. Był to jej pierwszy film w Stanach. Partnerowała takim gwiazdom jak Anjelica Houston i Lena Olin. Podczas uroczystej gali premierowej nie umiała jeszcze chodzić po czerwonym dywanie. Musiała to robić dwa razy. Krytycy jednak docenili jej role. Była jedną z faworytek do Oscarowej nominacji. Z dnia na dzień jej twarz stawała się coraz bardziej rozpoznawalna. Kolejną rolę zagrała w telefilmie wyprodukowanym przez Glenn Close „Rodzina Sary. Anons”. Do współpracy zaprosił ją również Woody Allen. Reżyser powierzył jej epizodyczną rolę Lilly w komedii „Strzały na Broadwayu”. Aktorka odmówiła jednak samemu Kevinowi Costnerowi który proponował jej rolę w filmie „Wodny świat”. Widzowie mogli ją jednak oglądać w popularnym serialu „All My Children”. Ostatnią rolę za granicą zagrała u boku Sary Michelle Gellar w komedii „Nieodparty urok”. Po rozwodzie z mężem w 1999 roku wróciła do Polski. Została przyjęta bardzo życzliwie. Chociaż miała duże problemy ze znalezieniem ról. W końcu zaproponowano jej udział w „Złotopolskich”. Od tej pory zaczęła dostawać coraz więcej propozycji. Największy rozgłos zyskała dzięki roli w filmie Jerzego Stuhra „Pogoda na jutro”. Od czasu do czasu zajmuje się dubbingiem. Można ją było usłyszeć w roli Kate Baker w komedii „Fałszywa dwunastka” oraz Królowej Lilian w „Shreku 2”. W ubiegłym roku zachwyciła krytyków w spektaklu „Kocham O’Keeffe” gdzie występowała z Krzysztofem Kolbergerem. Prywatnie jest bardzo zapracowana gra w filmach, pisze sztuki teatralne, tłumaczy książki, adaptuje je na scenę oraz udziela lekcji aktorstwa.